Recenzja książki „Chrobot” Tomasza Michniewicza


Recenzje / niedziela, 14 lipca, 2019

My, rodzaj ludzki, już tak mamy — lubimy podglądać życie innych ludzi. Stąd ogromna popularność rozmaitych reality show. Jednak w przeciwieństwie do Big Brothera czy Warsaw Shore, „Chrobot” Tomasza Michniewicza pokazuje czytelnikowi nie podkoloryzowaną popkulturalną papkę nabazgraną grubymi krechami, a prawdziwą, nierzadko niejednoznaczną rzeczywistość.

Gdyby spytać nieistniejący konstrukt, czyli tzw. przeciętnego Polaka, co sądzi o swoim życiu i jak ocenia ogólne warunki życiowe w kraju, w którym się urodził, odpowiedzi mogłyby być różne. Na Polskę dość łatwo narzekać. Mamy bezrobocie, beznadziejnych polityków, mnóstwo niezbyt fajnych reliktów poprzedniej epoki, kiepskie drogi, biurokrację i szare miasteczka poprzetykane tandetnymi reklamami. Pewnie większość z nas, gdyby mogła, nie wybrałaby Polski jako swoje miejsce urodzenia. Lepsze życie można mieć przecież choćby w Niemczech, Szwecji czy we Włoszech. Nasza perspektywa, której również nie jesteśmy w stanie zmienić, sprawia, że patrzymy na wszystko okiem Europejczyka. A przecież Europa, choć wydaje się nam niezwykle różnorodna i kontrastowa, jest zaledwie małym skrawkiem świata, niewiele większym od Chin. Co właściwie wiemy o życiu poza naszym kręgiem kulturowym?

W Zimbabwe są rezerwaty przyrody, a w nich lwy i słonie. W Japonii wszystko jest uporządkowane i nowoczesne. Kolumbia to wiadomo, narkotyki i choroby tropikalne, a w Indiach jest gorąco i tłoczno. Jeżeli nigdy nie żyliśmy przez jakiś czas w tych krajach, zapewne myślimy o nich dość stereotypowo, skrawkami informacji, które docierają do nas różnymi kanałami medialnymi. „Chrobot” nie próbuje rozwalać tych stereotypów — w końcu przecież zawierają całkiem sporo prawdy — ale stara się wzbogacić naszą wiedzę i przedstawić nam te rejony świata z innej perspektywy niż zwykle. To perspektywa dziecka, które od samego początku wyrasta w danej kulturze i rozwija się zgodnie z tym, co może zaoferować mu otaczający go świat. Już od samego początku widać ogromne różnice w kwestii warunków życiowych — podczas gdy w jednym kraju dziecko jest otaczane opieką i jego jedynymi obowiązkami są zabawa i nauka, gdzieś indziej mały człowiek prawie od samego początku dźwiga na sobie odpowiedzialność za siebie, za młodsze rodzeństwo, za dobrobyt całej rodziny. Im starsze jest dziecko, tym bardziej jest to widoczne. Okres niemowlęctwa na całym świecie wygląda mniej więcej podobnie, oczywiście różni się warunkami życiowymi, ale nikt nie oczekuje od rocznego dziecka, że będzie w stanie sobie samo radzić, bo to po prostu niewykonalne. Jednak im dalej, tym bardziej te różne perspektywy zaczynają się rozjeżdżać. Ośmioletni Mika mieszkający w Finlandii chodzi do szkoły, a w ferie jeździ z rodzicami na narty. Kanae z Japonii w tym wieku ma już wybraną ścieżkę zawodową — będzie grała muzykę klasyczną. W tym samym czasie Marggie z Ugandy chodzi nocą po opał do lasu, bo gotowanie w domu to obowiązek dzieci. Jeśli boi się i płacze, dostaje kijem, aż posłucha. Ośmioletni Reilly, syn białych farmerów z Zimbabwe, poluje w buszu na króliki. Madhuri mieszkająca w Indiach ma już dawno wybranego męża. Niedługo czekają ją uroczyste zaręczyny, ale teraz musi iść z ciężkim wiadrem po wodę do studni.

Z takich właśnie pojedynczych obrazków, wycinków rzeczywistości, składa się ta książka. Autor nie próbuje nam streszczać życia każdego z jej bohaterów. To tylko skrawki, fragmenty mozaiki, z których czytelnik sam poukłada sobie własny obraz, oprawiony w perspektywę własnych doświadczeń. Nietrudno podczas lektury wciąż odnosić się do własnego życia. Kim ja byłam, kiedy Madhuri wychodziła za mąż? Co robiłam, kiedy Marggie wstawała o czwartej rano i szła boso dwanaście kilometrów, aby dotrzeć do szkoły? Jak wyglądała moja wizja przyszłości, kiedy rodzice Kanae już zaplanowali jej życie na najbliższe dwadzieścia lat? Nie chcę w tym momencie stwierdzić, że autor napisał tę książkę po to, aby Polacy docenili swoje życie — to byłaby zdecydowanie zbyt płytka interpretacja tego reportażu — nie da się jednak ukryć, że czytając o przeżyciach tych dzieci, jakoś inaczej patrzy się na własne dzieciństwo, w którym najgorsze, co mogło nas spotkać, to wyzwiska w szkole i sporadyczne lanie pasem w domu.

Chyba najbardziej szokujący dla mnie był fragment z życia siedmioletniego Reilly’ego, który wraz ze swoim dziesięcioletnim bratem w ramach kary za dokuczanie siostrze został wyrzucony z samochodu przez swoich rodziców na środku drogi. Mając jedynie swoje proce i kilka dolarów, musieli odnaleźć drogę do domu. Dwójka białych dzieciaków w czarnej dzielnicy, na której lata niewolnictwa odcisnęły swoje piętno. W Polsce, kiedy rodzice spuszczą z oka swoje dzieci podczas kąpieli w rzece, podnosi się wielkie larum. Ośmiolatek nie może zostać sam w domu, bo przecież może mu się stać krzywda. Tymczasem w wielu miejscach świata dzieci w tym wieku nie tylko same chodzą do szkoły, ale także opiekują się młodszym rodzeństwem, ogarniają cały dom, polują, a nawet przygotowują się do zamążpójścia.

Na tle tych wszystkich regionów świata najbardziej przyjaznym miejscem do życia wydaje się Finlandia, pomimo swojego surowego klimatu. Tutaj dziecko może być dzieckiem, jak długo zapragnie. Mika ma oczywiście swoje problemy, jak choćby rozwód rodziców, ale nikt nie wymaga od niego, aby nagle dorósł i podejmował poważne decyzje. Ma jeszcze na to czas. Chodzi do szkoły, jeździ na nartach, spotyka się ze znajomymi, poznaje dziewczyny. Chodzi do sauny, gdzie nagość jest czymś zupełnie naturalnym i aseksualnym. Idzie do wojska. Jest musztra, jest gnojenie i bieganie w śniegu, ale nawet mu się tam podoba. Zostaje na własne życzenie. Potem idzie na studia, ale przerywa je, żeby podróżować. Świat jest przecież ogromny i jest tyle krajów do odwiedzenia, a życie jest tylko jedno. Ma jeszcze czas, żeby zdecydować, co chce w życiu robić. Podczas gdy Mika nadal szuka swojego sposobu na życie, Madhuri zdąży już zostać babcią, wdową i stracić jedną córkę.

„Chrobotowi” udaje się zaprezentować nam te wszystkie urywki życia bohaterów bez zbędnego moralizowania. To czytelnik sam zdecyduje, co z nimi zrobi. Owszem, pod koniec książki znajdziemy kilka podanych wprost refleksji i przemyśleń na temat tego, jak urządzony jest świat. Mogą się one wydawać banalne, ale właśnie dlatego, że wszyscy doskonale o tym wiemy, a mimo to nic się nie zmienia, warto o nich wciąż przypominać. „Chrobot” nie każe nam rzucać naszego łatwego w gruncie rzeczy życia i jechać na wolontariat do Afryki. To od nas zależy, co zrobimy. Tak samo jak od jego bohaterów zależy, jak przeżyją swoje życie — bo choć nie wybrały sobie miejsca ani warunków, w jakich się urodzą, to zawsze mają wpływ na to, co z tym wszystkim zrobią. Dlatego mimo iż książka wyraźnie podkreśla, że wszystko jest względne, a miejsce urodzenia ma dla człowieka kluczowe znaczenie, to jednocześnie nie wieje z niej fatalizmem. To oczywista nieprawda, że możesz być, kim chcesz. Ale możesz jednak choć do pewnego stopnia pokierować swoim życiem. A kto wie, czy trudne warunki nie staną się glebą, na której wyrośnie twardy, silny i zahartowany życiowo człowiek.

Na pewno jeszcze nie raz wrócę do „Chrobotu”. Przez te 450 stron bardzo zżyłam się z jego bohaterami. Chciałabym wiedzieć, co dalej się z nimi stało, ale autor pozostawia to jedynie domysłom czytelnika. Na pewno zajrzę także do innych książek tego autora, bo bardzo podoba mi się jego lekkie pióro, łączące poważne tematy z wyważonymi słowami i bardzo potrzebną delikatnością. Tomasz Michniewicz nie stara się szokować na siłę, nie wali czytelnika między oczy nawet wtedy, kiedy prezentuje naprawdę kontrowersyjne i trudne zagadnienia. On po prostu wręcza odbiorcy te wycinki cudzej rzeczywistości i pozostawia mu wybór, co z tym wszystkim zrobi. Pozwala mu nasycić te fragmenty własną perspektywą. I takie właśnie książki lubię najbardziej.

One Reply to “Recenzja książki „Chrobot” Tomasza Michniewicza”

  1. Już czytając reklamę tej książki wiedziałam, że najpewniej mi się spodoba, ale po przeczytaniu Twojej recenzji zyskałam pewność, że to będzie świetna lektura. Zwłaszcza, że lubię takie wielotorowe prowadzenie akcji. Niby częściowo znam realia panujące tu czy tam, niemniej pałam chęcią rozszerzenia tej wiedzy. Myślę, że jestem w stanie przewidzieć los Madhuri czy Miki, ale reszta to białe plamy w mojej wyobraźni, koniecznie domagające się zapełnienia 🙂

Comments are closed.