Czupel — Beskid Mały


Korona Gór Polski / niedziela, 29 września, 2019

Beskid Mały, bliski sąsiad bardziej znanego Beskidu Żywieckiego, brzmi niepozornie, ale ma wiele do zaoferowania. Tutejsze szlaki są nie tylko liczne, ale także zachwycająco piękne. Łagodne podejście na Czupel to jedna z ładniejszych górskich ścieżek, jakie było dane mi poznać — widokowa, a zarazem bardzo zielona, do tego w lecie zamieniająca się w borówkowy szlak. Jakby tego było mało, wycieczkę można zakończyć przy Jeziorze Żywieckim, oddalonym zaledwie o 12 kilometrów. Po prostu nie sposób nie polubić tego miejsca.

Czupel to nazwa zabawna sama w sobie, ale jeszcze bardziej mnie cieszy, że wyprawę na ten szczyt zaczniemy z Przełęczy Przegibek, tuż obok przysiółka Straconka. Te miejsca po prostu muszą zwiastować sympatyczną wędrówkę! Na przełęczy znajduje się przydrożny bar Gawra oraz spory darmowy parking. Wystarczy przejść przez ulicę, aby zobaczyć wyraźnie oznaczony początek niebieskiego szlaku prowadzącego na Magurkę. To właśnie nim będziemy iść.

Dziewiąta rano, lipcowa sobota. Na parkingu dopiero zaczynają zbierać się samochody. Po południu będzie stąd już trudno wyjechać.
Ciekawe, skąd wzięła się ta nazwa?
Intrygujących nazw ciąg dalszy (następnym razem muszę się dowiedzieć, jak wyglądają Pijoki!).

Szlak początkowo wznosi się do góry, systematycznie, ale łagodnie zdobywając pierwsze metry przewyższeń. Chwilę później wychodzimy spomiędzy zarośli i znajdujemy się na pięknej, wygodnej górskiej ścieżce. Niedługo ukazują nam się już pierwsze widoki na okolicę, chcąc nas nagrodzić za pokonanie tego krótkiego odcinka trasy i zmotywować do dalszego pokonywania wysokości. Zaraz potem szlak znów odbija w lewo w górę, po kamieniach i korzeniach, ale nadal dość łagodnie i bez ostrych stromizn. Cały czas będziemy iść właśnie takim tempem — czasem prawie po płaskim, czasem bardziej pod górę, ale bez jakichkolwiek ekstremów powodujących zadyszkę i pulsowanie w czaszce.

Spokojny początek szlaku.
Wyjście na szeroką, płaską ścieżkę.
Tak to można wędrować cały dzień 😉
Tutaj nie odbijamy w lewo!
A tu już niestety tak. Ale zaraz znowu zrobi się ładnie.
Pierwsze widoki na trasie.
No dobra, ale ja bym znowu chciała wiedzieć, dokąd prowadzi ta ścieżka w dole.
Po kamieniach w górę. I tutaj już zaczynają się borówki!
Szlak nie zapomina o tych, którzy potrzebują odpoczynku.

Jeszcze chwila i docieramy do bezimiennej polanki, na której krzyżują się różne szlaki. Jak głosi tabliczka, stąd już tylko 20 minut dzieli nas od Magurki, ważnego punktu na naszej trasie. Moją uwagę przykuwa żółto-czerwona odnoga prowadząca w to samo miejsce, decydujemy się jednak na razie nie zmieniać szlaku i pomyśleć o tym ewentualnie podczas drogi powrotnej. Taaaak…

Kolorowych ścieżek przybywa.
Łatwiej się nie da 😉
Tak mnie zaintrygowały te zwierzęta, że nawet nie zwróciłam uwagi na literówkę w nazwie szczytu 😉

Kolejne metry szlaku wzbudzają nasz gremialny zachwyt. Chyba nikt nie pozostałby obojętny wobec tej uroczej ścieżki otoczonej miękkimi zaroślami, spośród których co rusz wystają młode świerki, na tyle jednak skromne, aby nie zasłaniać całkowicie widoku na okoliczne pasma górskie. Tutaj zaczyna się prawdziwe borówkowe eldorado, które będzie nam towarzyszyło prawie pod sam szczyt. Zgodnie przyznajemy sobie prawo do częstych postojów przy krzaczkach gęsto upstrzonych owocami. Szlak nie jest ani trochę męczący, ale dzięki tym przystankom zamienia się wręcz w leniwą przechadzkę łasuchów 😉

Jeden z tych widoków, które człowiek przypomina sobie w mroźny, styczniowy wieczór.
Nigdy wcześniej nie widziałam tak wielkich terenów porośniętych krzaczkami borówek.

Miejsce to jest jednak łaskawe także dla tych, którzy postanowią wybrać się tutaj poza porą owocowania borówek. Niedługo na naszej trasie wyrasta szyld zapowiadający ni mniej, ni więcej, tylko sklep spożywczy. Słyszał ktoś o takich wygodach na środku szlaku? Podążamy za drewnianą tabliczką i rzeczywiście, wkrótce trafiamy na sympatyczną polankę obok drewnianego budynku, w którym można zaopatrzyć się w napoje, lody, zapiekanki, a nawet zestaw do samodzielnego urządzenia sobie ogniska nieopodal sklepu. Można tu także usiąść na widokowym tarasie albo leniwie pobujać się na huśtawce. Tak tu idyllicznie, że prawie nie chce się nam stąd ruszać w dalszą drogę, ale cóż, książeczki KGP w plecakach nie zostały wzięte na darmo. Pora więc zmobilizować się i wracać na szlak.

Widoki jak w odległym raju, wygody niczym w mieście… czyż może istnieć lepsze połączenie?
Widokowy taras przy sklepie.
Górska tęcza.

Najpierw jednak musimy minąć kolejną próbę dla żołądków, a mianowicie schronisko na Magurce. Jak głoszą wieści, tutejszą specjalnością są kluski z malinami, ale nie decydujemy się jeszcze na obiad. Można tu także przybić pieczątki do książeczki (jeszcze nam się nie należą) i skorzystać z toalety, jeśli posiada się bilet wstępu w postaci dwóch złotych 😉 Liczne stoliki na zewnątrz kuszą, żeby tu usiąść i jeszcze trochę odwlec wędrówkę na szczyt. Doprawdy, cały ten szlak robi wszystko, żeby zatrzymać wędrowców przy sobie jak najdłużej.

Plątanina szlaków przestaje się już mieścić na drogowskazach 😉
Schronisko na Magurce.
Schroniskowe menu. Do przetestowania kiedy indziej.

My jednak jesteśmy zdeterminowani i ruszamy wreszcie w dalszą drogę, z częstymi przerwami na zgłębianie tajemnic borówkowych zagajników. Ścieżka jest już całkiem płaska — Magurkę od Czupla dzieli już tylko dwadzieścia metrów przewyższeń, do pokonania w czterdzieści pięć minut. Dopiero przed samym szczytem szlak łagodnie zwiększa nachylenie. Idąc, mijamy pana biegacza, który w locie zadaje nam pytanie, czy dotarł już na Czupel. Rzeczywiście, szczyt jest tak ukryty między drzewami, że nietrudno go przegapić 😉 Brak widoków rekompensują zwalone pnie, na których można usiąść i zjeść zasłużone kanapki, a także świadomość zdobycia czwartego szczytu z listy. Jedna siódma już za nami!

Pora ruszać w dalszą drogę.
Przed nami Czupel.
Szczyt schowany między drzewami.
A tam dalej co jest?

Po odpoczynku i udokumentowaniu naszego wielkiego wyczynu pora ruszać dalej. Oczywiście nie bez kolejnych postojów w schronisku (pieczątka do książeczki) i w sklepie (zapiekanka, według rygorystycznej oceny naszego speca od zapiekanek, „dobra, chrupiąca, choć mogłaby być trochę większa”). Tutaj przypominam sobie o żółto-czerwonej strzałce prowadzącej do polany. Widząc kolorowe oznaczenie na drzewie, ruszamy więc w dół, zakładając, że wkrótce znajdziemy się w dobrze znanym nam miejscu.

No… tylko że nie. Dwadzieścia minut później okazuje się, że zawędrowaliśmy na szczyt Rogacza. Szybki rzut oka na wskaźniki GPS w naszych telefonach pokazuje, że zmierzamy w zdecydowanie przeciwnym kierunku do zamierzonego. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko stromą ścieżką wrócić do sklepu na Magurce. Tam odkrywamy, że żółto-czerwone ścieżki odbijające z tego miejsca są dwie, a my wybraliśmy niewłaściwą. Ponieważ jednak mamy jeszcze plany na ten dzień i nie chcemy ryzykować kolejnej straty czasu, decydujemy się zostać przy niebieskiej ścieżce. To już drugi raz, kiedy ten kolor szlaku wykręca nam numer 😉

Nie idźcie tą drogą… chyba że macie ochotę trochę pobłądzić po tutejszych ścieżkach. To wtedy idźcie 😉
Przypadkowo zaliczony Rogacz.

Dalsza droga w dół mija już bez niespodzianek. Wkrótce docieramy do Gawry, gdzie decydujemy się podbić kolejną pieczątkę i spożyć mały obiad (fasolka po bretońsku całkiem w porzo). Jest już po trzeciej, ale mamy nadzieję, że zdążymy jeszcze dotrzeć do pobliskiej zapory w Tresnej, gdzie dla odmiany pomęczymy trochę ręce.

Na szczęście nie ma z tym problemów. Jezioro Żywieckie leży tak blisko od przełęczy, że naprawdę szkoda byłoby nie połączyć ze sobą tych dwóch atrakcji. Wynajmujemy kajaki na dwie godziny, wiedząc, że ten czas wystarczy nam aż nadto, żeby się namachać. Tego dnia mamy prawdziwe szczęście — pogoda jest idealna, jest ciepło, ale bez morderczego upału, a jezioro bardzo spokojne, praktycznie bezwietrzne. Odpoczywając w kajaku, często odkładając wiosła i pozwalając mu dryfować bez celu, myślę sobie, że na pewno niejeden raz wrócę myślami do tego dnia.

Podsumowując, nie potrafię sobie wyobrazić osoby, która nie zachwyciłaby się szlakiem na Czupel oraz jego okolicami. To znaczy, oczywiście potrafię sobie kogoś takiego wyobrazić, ale raczej nie chciałabym mieć z kimś takim do czynienia 😛 To wprost wymarzona trasa, idealna dla wszystkich — rodzin z dziećmi, emerytów, zasiedzianych pracowników biurowych, a nawet dla bardziej doświadczonych piechurów i wyczynowców w ramach odpoczynku od wymagających szczytów. Właśnie przy okazji takich miejsc objawia się prawdziwa idea stojąca za Koroną Gór Polski — aby pokazywać ludziom mniej znane szlaki, na które być może nigdy by się nie wybrali, gdyby nie to wyzwanie. A przecież Czupel to tylko jedna odnoga z licznych ścieżek splatających się pod Magurką. My już wiemy, że na pewno jeszcze kiedyś będziemy chcieli odkryć kolejne.

Romboidalny kamyczek z Kłodzkiej Góry na szczycie Czupla.
Śliczny kotek pod sklepem. Idealne dopełnienie tego dnia.
Trująca naparstnica. Tak przyjaźnie wygląda…
Czas pomęczyć inne partie mięśni.

Podsumowanie

Czupel — 930 m n.p.m (według KGP — 934 m n.p.m; według tabliczki na szczycie — 933 m n.p.m.)
Poziom trudności: 1/5 (mogłabym dać półtorej gwiazdki za długość szlaku, ale technicznie jest on naprawdę bardzo prosty i relaksujący)
Suma podejść: 325 m
Suma zejść: 59 m
Szlak: niebieski
Czas przejścia: 1 h 45 (nie licząc borówek i postojów w sklepie i schronisku)
Parking: spory bezpłatny parking pod barem Gawra
Pieczątki: schronisko na Magurce, bar Gawra
Opłaty: brak (warto mieć dwa złote, jeśli ktoś potrzebuje skorzystać z toalety w schronisku)